myśleć, gdyby nie istniał — jak się o nim wyraził wieczny żartowniś Szynszyn, parodując sławne powiedzenie Voltaire’a o Bogu. O Kotuzowie wspominano jedynie, aby krytykować każdy krok jego. Oskarżano go, że jest prostą dworską chorągiewką, zwracającą się zawsze w tę stronę, skąd wiatr wieje i przezywano „starym satyrem“.
Cała Moskwa powtarzała maksymę Dołgorukowa: — „Ciągle kując, stajemy się kowalami“. — Pocieszano się w porażce obecnej, wspomnieniem przeszłych zwycięztw, i aforyzmami Roztopczyna, który powtarzał każdemu, kto miał czas go słuchać, że: — „żołnierz francuzki potrzebuje brzmiących frazesów, aby nabrać do bitwy animuszu; Niemcowi trzeba wykazać według zasad ścisłej logiki, że o wiele jest niebezpieczniej uciekać, niż iść śmiało na nieprzyjaciela, tylko żołnierza rosyjskiego trzeba wstrzymywać i błagać, żeby miarkował się w zbytnim zapale“.
Codziennie cytowano jakieś nowe czyny bohaterskie, wykonane pod Austerlitz przez rosyjskich żołnierzy i oficerów. Ten z męztwem nieustraszonem uratował sztandar i wydarł go ze szpon nieprzyjacielskich; ów ubił aż pięciu Francuzów, a jeszcze inny zdobył pięć dział. I o Bergu nie zapomniano. Nawet ci, którzy go wcale nie znali, rozpowiadali jak skaleczony w prawą rękę, chwycił szpadę ręką lewą i szedł naprzód z męztwem nieustraszonem. Co do Bołkońskiego, o tym ani jednem słówkiem nikt nie wspomniał. Najbliższa rodzina jedyne opłakiwała jego zgon przedwczesny, ubolewając nad młodą wdową, która była bliską rozwiązania i nad ojcem, starcem zdziwaczałym.