z tego sprawy dokładnej. Śmiech ich srebrzysty, swobodny, rozlegał się po salonie. Rozmawiały wesoło, stojąc przy fortepjanie. Wiera z wujem Synszynem grała w szachy, obok w gabinecie. Hrabina czekając na powrót męża z klubu, ciągnęła na dużym stole ulubione „pasjanse“. Przypatrywała im się z uwagą natężoną pewna dama, bliska krewna Rostowów, bardzo stara i bardzo uboga obecnie, którą przyjęli do domu „na chleb łaskawy“. Denissow z oczami błyszczącemi, z czupryną rozczochraną, siedział przy fortepjanie z jedną nogą w tył odrzuconą i bębnił po fortepjanie grubemi palcami, dobierając akordów do piosneczki, pod którą był podłożył wiersze na cześć Nataszki, własnego układu pod tytułem:
- Do Czarodziejki.
„Czarodziejko, skąd ta siła?
„Od szatana, czy od Boga?
„Żeś nią serce me podbiła,
„Że o Tobie śnię, o Droga!
„Patrząc na cię w piersi mej,
„Budzą się radośne echa;
„Dziś jedynie w rączce Twej
„Sszczęście moje i pociecha!“
Wierszyki były dość liche, głos jego atoli, drżący uczuciem namiętnem dodawał im wartości w oczach młodych dzieweczek. Wlepiał w Nataszkę wzrok rozmarzony, która rumieniła się mimowoli, wzruszona, ale i uradowana jednocześnie.
— Ślicznie! zachwycająco! — klaskała w dłonie po dziecinnemu. — Prosimy jaszcze o jedną zwrotkę!
— Tu, nic się nie zmieniło — pomyślał Mikołaj.