śpiewać przestała. A dźwięk tej nuty, obudził w jego duszy wszystko, co tam było najlepszego i najwznioślejszego. Czemże były w obec tego uczucia nadziemskiego, boskiego, jego strata w grze i słowo dane?... Drobnostką!... Można zabić, ukraść i jeszcze czuć się szczęśliwym...
Nie pamiętał rzeczywiście Mikołaj, czy kiedy muzyka sprawiła mu tak wielką rozkosz, zaledwie jednak przebrzmiały ostatnie nuty barkaroli, pojął i odczuł na nowo całą fatalność swojego położenia. Skoro zaś stanęła mu przed oczami smutna rzeczywistość, wyniósł się cichaczem z salonu, dążąc do siebie. W kwadrans później, usłyszawszy na schodach ojca kroki, wszedł jednocześnie z nim do gabinetu hrabiego. Ojciec wracał z klubu wesół, rozochocony, w świetnym humorze.
— Ha! trzeba zgryść orzech — pomyślał, gdy ojciec spytał patrząc z dumą na syna:
— Cóż zabawiłeś się dobrze? Mnie bo dziś szansa dopisała, i zabawiłem się w klubie doskonale.
Mikołaj silił się daremnie na odpowiedź. Coś go formalnie w gardle dusiło. Ojciec zapalił fajkę najspokojniej, nie zwracając uwagi na jego pomieszanie.
— Rzecz nie do uniknienia! — pomyślał, a przybrawszy ton lekki, poufały, od niechcenia, którego wstydził