nie rościł sobie w niczem prawa do przywilejów narzeczonego. Mówił jak przedtem „pani“, Nataszce, i całował ją tylko w rękę. Patrząc na ich stosunek wzajemny, tak pełen prostoty, naturalności i zaufania, możnaby było pomyśleć, że poznali się dopiero w dniu, w którym oświadczył się z chęcią poślubienia Nataszki. Przypominali sobie chętnie oboje, jaki sąd wydawali z razu jedno o drugiem, gdy byli jeszcze dla siebie zupełnie obcymi! — „Wtedy — przyznawali w szczerości ducha — że udawali po trochę, aby przedstawić się lepiej. Teraz postępują całkiem otwarcie i rzetelnie“. Obecność przyszłego męża Nataszki, sprawiała w całej rodzinie Rostowów pewne zakłopotanie. Żenowano się Andrzeja, uważając go za człowieka należącego do wyższych sfer społecznych, niż oni. Nataszka musiała użyć całej swojej wymowy, aby oswoić cokolwiek „swoich“ z Bołkońskim. Zaręczała im z minką dumną i zadowoloną z siebie, że co do niej, wcale go się nie boi, a i oni nie mają się czego obawiać. Andrzej był przecież takim jak oni wszyscy, oczy jego tylko miały jakiś wyraz i blask niezwykły. Przyzwyczajono się wreszcie do niego. Po kilku dniach, życie szło u nich zwykłym trybem spokojnie, w nastroju serdecznym i dobrodusznym. Bołkoński umiał zastosować się do każdego z osobna. Z hrabią rozprawiał o agronomji i polityce; z matką i Nataszką o modach i nowinkach bieżących ze świata wielkiego, z Sonią zaś mówił o muzyce i malowidle. Nieraz zastanawiano się pomiędzy sobą, a czasem nawet w obecności Andrzeja, jak wiele wróżb i wypadków niezwykłych, zapowiadało i sprowadziło ich jednego z drugiem: Przybycie niespo-
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.