Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

tak samo, jak była w nie wpadła. Rozpoczęła na nowo dawne życie czynne i ożywione. Wyglądała teraz jednak zupełnie inaczej. Twarzyczka jej mimo sztucznej wesołości zmizerniała, wydłużyła się, jak to bywa u dzieci, które podnoszą się z łóżeczka po ciężkiej chorobie. Moralnie bądź co bądź, zmieniła się do niepoznania.





XXV.

Tak zdrowie jak i humor starego księcia Bołkońskiego, pogorszyły się jeszcze po odjeździe syna. Stawał się coraz przykrzejszym, coraz gwałtowniejszym, a te wybuchy gniewu spadały najczęściej na biedną księżniczkę Marję. Możnaby było przypuścić, że ma w tem prawdziwą przyjemność, wyszukiwać w jej sercu strun dźwięczących najboleśniej, aby ją męczyć i dręczyć piekielnie. Dwie rzec można namiętności, a więc dwie istotne radości, wypełniały obecne życie Marji: jej malutki siostrzeniec, i praktyki religijne. Były to zatem dwa temata ulubione, do drwinek i przekpiwań z niej starego księcia. To sprowadzał rozmowę na tory zabobonów i bigoterji staropanieńskiej, to łajał ją na funty, że nie umie jako stara panna dzieci wychowywać, i rozpuszcza „księcia Mikołaja na bicz cygański! (Było to starca zwykłe wyrażenie). — „Jeżeli pójdzie wszystko dalej tym trybem — kończył zwykle stary dziwak — zrobisz z mego wnuka nieznośną starą pannę, taką jak ty bigotkę... rezultat zachwycający, dalipan! Książę Andrzej potrzebuje syna, ile mnie się zdaje, a nie starej pannicy!...