— Dla czego, skoro mu to sprawia przyjemność?
— Bo to go do niczego nie doprowadzi.
— Skądże mama może wiedzieć o tem tak na pewno? Błagam cię mateczko najusilniej, nic mu o tem nie wspominaj! — zawołała Nataszka rozdrażniona i dotknięta do żywego, jak ktoś, komu chcą wydrzeć gwałtem jego własność. — Dobrze, nie poślubię go, na to zgoda... dla czegóż jednak miałby przestać bywać u nas? Dlaczego pytam, skoro to jest przyjemnem, i mnie i jemu? Dla czego nie ma to trwać dłużej?
— Jakto dłużej? Co pod tem rozumiesz?
— No tak!... Moglibyśmy bawić się dalej... Cóż to szkodzi, że nie zostanę nigdy jego żoną! Będzie tak „dłużej“...
— Zapewne! — matka śmiechem wybuchnęła. — Czego się zachciewa tej swywolnicy, patrzcież państwo?... Bawić się tak dalej... wiecznie! — powtórzyła drwiąco słowa Nataszki.
— Niechże bo mama tak się nie śmieje... aż łóżko trzeszczy! Jak mama do mnie podobna! taka sama śmieszka, jak ja nieprzymierzając!... Proszę zaczekać! — Porwała na nowo matki rękę, zginając palce, całując każdą kosteczkę i kończąc rachunek rozpoczęty: — Czerwiec, lipiec, sierpień!... Mamo, on jest na prawdę rozkochany do szaleństwa! Cóż ty o tem myślisz? Czy kochano się w tobie tak samo? Ładny chłopiec, niema co mówić, nawet piękny! Tylko nie w moim guście: nadto wązki, niby szafka od naszego zegara w sali jadalnej. Widzę że mnie mama nie rozumie... Za wąski, i taki jakiś nijaki, jak kolor popielaty, którego nie znoszę...
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.