atłasie były sukienki białe tiulowe, u dołu z haftem wypukłym. Podpinały je tu i owdzie, bukiety róż mchowych. Takie same wieńce miały spocząć na ich ładnych główkach. Fryzury były według mody ówczesnej à la grecque.
W głównem założeniu, wszystko już było załatwione. Panienki natarły twarz, ręce i gors wonnym balsamem, później obsypały się pudrem, nie zapominając i o konchach uszek delikatnych. Pończoszki ażurowe z jedwabiu kręconego, były dostatecznie wyciągnięte na nóżkach, wciśniętych w zgrabne trzewiczki z tego samego co suknia atłasu. Kończono właśnie ich fryzury. Sonia była już nawet w sukni. Stała na środku pokoju, usiłując wetknąć w fontaź różowy u berty przy staniku, szpilkę niegodziwą, która opierała się siłą mocą jej paluszkom. Nataszka zobaczyła ją w ruchomem zwierciadle, przed którem siedziała z głową w rękach fryzjerki, z białym penjoarem zarzuconym na jej wąziutkie ramiona. Ona zapóźniła się najbardziej z ubraniem, kręcąc się jak fryga, i do wszystkiego nosek swój wściubiając.
— Nie tak Sońciu — krzyknęła, wyrywając się gwałtownie z rąk fryzjerki, że aż włosy zatrzeszczały. — Pójdź tu! — Sonia przed nią uklękła, i Nataszka przypięła jej fontaź według własnego widzimisię.
— Ależ panno hrabianko, nie skończę nigdy tej fryzury! — biadała czesząca Nataszkę pokojowa.
— No! siedzę, już siedzę!... Widzisz Sonciu, teraz będzie jak się należy!
— Zlitujcie się, kończcie nareszcie — zawołała rozpaczliwie hrabina z drugiego pokoju. — Już po dziesiątej!
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.