mentów. Po tej wymianie, zwykłych światowych grzecznostek, należących do dobrego tonu, powsiadano do karet, uważając pilnie, żeby nie rozburzyć fryzur misternych i nie pomiąć sukien balowych.
Nataszka nie miała przez ten cały dzień chwili wolnej, żeby zastanowić się spokojnie nad tem, co miała zobaczyć. Za to mogła dumać nad wszystkiem do woli, podczas długiej i mozolnej jazdy, po śniegu zwalistym i skrzypiącym nieznośnie pod kołami ciężkiej karocy. W powozie panowały ciemności egipskie, Nataszka czuła zimno przejmujące ją do szpiku i kości, a powóz toczący się leniwo po drodze pełnej wybojów, rzucał nią niemiłosiernie na wsze strony. Pomimo tych przykrości i niedogodności, jej bujna fantazja roiła sny cudowne. Wyobrażała sobie sale przystrojone, lśniące morzem świateł, słyszała naprzód tony czarowne orkiestry, podług których wirowała po sali, w objęciach smukłego i pięknego jak Adonis tancerza. To zachwycające marzenie, tak się kłóciło z rzeczywistością, z uczuciem niemiłem zimna i ciemności, że nie mogła pojąć co się z nią stało, gdy wyskoczywszy nareszcie z tej ciężkiej „Arki Noego“ dotknęła się małemi nóżkami sukna miękkiego i zaczęła wstępywać na schody, „tonące w morzu świateł“, tak właśnie, jak ona rozkosznie marzyła. Teraz dopiero ocknęła