usilnie, żeby się cofnęły. Niektóre z nich jednak, z pominięciem wszelkiej etykiety, a nawet dobrego tonu i przyzwoitości, nie zważając na pomięcie i poszarpanie kosztownej toalety, zaczęły właśnie pchać się gwałtem naprzód, roztrącając wszystkich łokciami, byle dostać się w pierwsze szeregi, gdzie już zaczynano ustawiać się parami do poloneza.
Nareszcie udało się zrobić miejsce. Car uśmiechnięty, zaczął posuwać się naprzód, trzymając za rękę gospodynią domu. Stąpał lekko, ale zawsze pomiędzy taktem. Za nim prowadził gospodarz, ową piękność sławioną, Marję Antoniównę Naryszkin. Dalej snuli się ministrowie, posłowie zagraniczni i najwyżsi dygnitarze, tak wojskowi jak i cywilni. Prawie wszystkie damy zostały zaproszone do poloneza. Na nieszczęście, hrabina Rostow, z Sonią i Nataszką, należały właśnie do garstki nielicznej, sprzedających pietruszkę. Nataszka, co chwila stawała na palce, z rękami spuszczonemi po obu bokach. Jej pierś zaledwie poczynająca się rozwijać, jak kwiat, który dotąd z pączka nie wystrzelił, to podnosiła się, to opadała gwałtownie. Oglądała się w koło wzrokiem badawczym i niespokojnym. Wyraz jej ładnej twarzyczki, mienił się według uczucia sercem miotającego. Wahała się ciągle pomiędzy najżywszą radością, a zwątpieniem rozpaczliwem. Cóż ją obchodził car i reszta matador, krążących niby satelity, około tego słońca? Zajmywała ją myśl jedna, jedyna: — „Niktże nie zbliży się do mnie i do tańca nie zaprosi?“ — powtarzała w duchu. — Czyż mi przeznaczono nie ruszyć nogą przez całą noc? Wszyscy ci mężczyźni, zdają się mnie wcale nie widzieć.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.