I księżniczka Marja poprosiła rzeczywiście Francuzki o przebaczenie, jeżeli uniosła się mimowolnie, poczem otrzymała z wielkim trudem tę łaskę, że ojciec darował winę kamerdynerowi.
Wskutek tych scen nieszczęsnych, powstawała walka groźna i straszna w sercu biednej ofiary, jej dumy tak okropnie zdeptanej, z pokorą prawdziwej chrześcijanki. Czyż godzi się jej oskarżać ojca, tego starca zgrzybiałego, którego godziny prawie policzone? Czyż nie widzi jak maca w koło siebie, nie mogąc dostrzedz wzrokiem osłabionym okularów? Czyż nie uważa jak z dniem każdym traci bardziej pamięć, idzie krokiem chwiejnym, bojąc się zdradzić przed kimkolwiek, ze swojem coraz większem niedołęztwem, jak usypia z głową na talerzu, skoro przestanie na chwilę krzyczeć i łajać?...
— Nie do mnie sąd o nim należy — powtarzała z żalem i skruchą, prosząc Boga o przebaczenie, za ten bunt mimowolny, który był powstał na chwilę w jej duszy.
Był w Moskwie, w tym czasie, młody lekarz, Francuz, bardzo piękny mężczyzna, postaci okazałej, słusznego wzrostu, miły i uprzejmy, jak to potrafią wszyscy jego współziomkowie, jeżeli im tego potrzeba do własnego interesu. Wkrótce zasłynął w całem mieście, w kołach