ochoczo, bądź tańcząc, bądź gawędząc najweselej w świecie, bądź komponując na prędce wierszyki, podług końcówek zadanych. Zabawa ta nazywana w Paryżu Bonts-rimés, jak tyle innych rzeczy i zwyczajów, zaaklimatyzowała się w Rosji najzupełniej, i kwitła bujnie na salonach w pałacu pań Kuragin. Zaledwie kilku młodych ludzi, a na ich czele Borys, brali żywszy udział w Julji nastroju melancholijnym, rozprawiali z nią szeroko i długo nad marnościami tego świata, przeglądając jej albumy pełne rysunków, myśli i poezji, o zakroju smętnym i wielce poważnym.
Dla Borysa była szczególniej łaskawą. Okazywała mu rzewne wspułczucie, że tak rychło rozczarował się w życiu, ofiarując mu na pociechę, swoją przyjaźń drogocenną, i ona bowiem tyle już przeżyła i przecierpiała! Jej albumy stały wszystkie dla niego otworem, i Borys wyrysował był na jednej stronnicy dwie wierzby płaczące nad ruczajem, splątane u góry, z następującym napisem:
Gdzie indziej znowu, wyrysował trumnę na wysokim sarkofagu, a pod spodem podpisał:
„Śmierć jest pomocą i uspokojeniem
„Dla wielkich bólów jedynem schronieniem“.
Julja uszczęśliwiona, znalazła dwuwiersz cudownym, zachwycającym! Odpowiedziała mu na prędce frazesem wyjętym z romansu Karamzina:
„Jest coś tak uroczego w słodkim uśmiechu melancholji! Jest to niby blady promień księżyca, przekradający się nieśmiało przez gęste