— A widzi tatko naszą Annę Michałównę, w jej nieśmiertelnym turbanie na głowie? — wtrąciła złośliwie Nataszka.
— Widzę... jest z paniami Kuragin... i z Borysem, Julki narzeczonym... To od razu bije w oczy...
— Ależ narzeczeni, en toute forme! — zaręczył Szynszyn, wchodzący w tej chwili właśnie do ich loży. — Dziś rano Trubeckoj został przyjęty oficjalnie przez Julkę, obecnie po trochę już... w słup idącą...
Nataszka spojrzała w stronę wskazaną jej przez okazały turban Anny Michałówny, i ujrzała istotnie twarz Julji uśmiechniętą, rozradowaną, która siedziała w środku, między dwiema starszemi paniami. Była cała połyskująca od kosmetyków. Na szyi mocno ubielonej, połyskiwała pyszna kolja brylantowa. Z po za jej krzesła, wyzierała głowa Borysa, jak zawsze ufryzowana najstaranniej. I on uśmiechał się, pochylony ku Julji, coś jej szepcąc poufnie do ucha, pełnego blanszu. Oczami wskazywał jej Rostowów.
— Mówią o nas... o mnie — pomyślała Nataszka. — Zapewne chce ukoić jej zazdrość, co do mojej osoby... niepotrzebnie zadaje sobie tyle pracy, na prawdę! Gdyby wiedzieli jak mi są wszyscy obojętni!
Na drugim planie jaśniał toczek zielony aksamitny, z mnóstwem piór, Anny Michałówny. W głębi serca tryumfująca najniezawodniej, miała jednak minę jak zawsze pokorną i zdaną najzupełniej na wolę Bożą. Nataszka znała z własnego doświadczenia, ową atmosferę pełną rozradowania i miłości zdwojonej niejako, którą najbliżsi sercem, zwykli otaczać narzeczonych. Uczuła się jeszcze
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.