zamówione z góry, do polowania. Nieba szara powłoka zdawała się rozpuszczać, roztapiać i zniżać coraz bardziej nad ziemią. W powietrzu ani jeden liść nie drgnął. Szmer jedyny sprawiały wśród tej ciszy głębokiej, kropelki mgły okiem niedoścignione, które zbierając się zwolna bądź na liściach, trzymających się dotąd gałązek, bądź na konarach już nagich zupełnie, spływały coraz niżej i niżej. Ziemia w ogrodzie, czarna i tłusta jak smoła, połyskiwała wilgocią, łącząc swoją barwę żałobną i błotną, z niebem dziwnie szarem, mglistem i pełnem ponurej melancholji. W chwilę później, Mikołaj wyszedł na ganek powtórnie już zupełnie ubrany. Po stopniach kamiennych woda spływała i wszędzie były ślady błota, wyciśnięte stopami służby dworskiej. Uczuł w powietrzu odór ostry wychodzący ze stajen i z budynku gdzie psy miały w nocy swoje legowisko. Od pól i lasów wiał ów zapach jesienny, gleby świeżo zoranej i liści gnijących; zapach przypominający, że wkrótce nastąpi śmierć w naturze, że wszystko uśnie pod zimnym śniegu całunem. Na ganku leżała jego ulubiona suka Milka, o sierci czarnej, połyskującej, z rudemi centkami gdzie niegdzie rozrzuconemi. W tyle była szeroka. Oczy ogniste, miała osadzone na wierzchu głowy. Skoro spostrzegła swego pana, wstała z pod progu, przeciągnęła się, położyła mu się u nóg, niby zając w bruździe przyczajony, aż naraz zerwała się, jednym skokiem rzuciła się na piersi Mikołajowi, liżąc go pieszczotliwie po twarzy, różowym językiem. Nadbiegł i chart z ogrodu, kręcąc radośnie ogonem i ocierając się przynajmniej o nogi pańskie, skoro już wyższe piątro zastał zajęte.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.