Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

rozentuzjazmowaniu. Nataszce i to jednak wydało się sztucznem, nienaturalnem, robionem niby na komendę. — „Ha! — pomyślała — tak być musi prawdopodobnie?“ — I przypatrywała się dalej tym wszystkim głowom ufryzowanym i upomadowanym na parterze, kobietom wygorsowanym w lożach, a szczególniej swojej pięknej sąsiadce Helenie, którą możnaby było uważać prawie za rozebraną. Pomimo tego nadmiernego obnażenia piersi, spozierała na scenę ze spokojem bogini z Olimpu, z uśmiechem stereotypowym na ustach. Oddychała rozkosznie, tą gorącą, niezdrową atmosferą, sali nabitej ludźmi, i znosiła stoicznie, owe setki źrenic wlepionych w nią z namiętnym zachwytem. I Nataszkę zaczął ogarniać rodzaj szału i upojenia, jakiego od dawna nie doświadczała. Zapominając zupełnie gdzie się znajduje, i jakie widowisko majaczy jej przed oczami, patrzyła bezmyślnie nie widząc niczego, podczas gdy mózg jej rozpierały myśli i chęci najdziwaczniejsze i najniedorzeczniejsze:
— Czyżbym nie mogła naprzykład — mówiła sobie w duszy — wyskoczyć z loży na scenę, i powtórzyć arję zmaltretowaną przez śpiewaczkę, stokroć lepiej?
To znowu brała ją ochota uderzyć wachlarzem po głowie staruszka w wysokiej, ufryzowanej starannie peruce, który siedział w krzesłach, pod jej lożą parterową, lub przechylić się ku loży sąsiedniej, i połaskotać piękną hrabinę Bestużew po plecach, prawie po pas obnażonych.
Podczas pauzy poprzedzającej każdy nowy numer w operze, otworzono z cicha drzwi obok loży Rostowów i wszedł ktoś zapóźniony. Zabrzęczały ostrogi i pałasz w ciasnym przesmyku loży.