sznie siedzi na koniu, ni to mysz na pudle! A jaki z tyłu garb ma to siodło! A suknia taka długa, długa! To ci dziwo dopiero!
— Rany Chrystusowe!... I że ona się jakoś utrzyma?
— Czyś ty nigdy nie spadła Barinia?[1] — spytała ją wprost najśmielsza.
„Wujcio“ zeskoczył żwawo z konia przed gankiem domu wiejskiego, nader skromnego, który chował się prawie w ogrodzie i sadzie, rosnącym dziko po obu stronach. Spojrzał ostro na służbę, wydając każdemu stosowne rozkazy, aby nie zbrakło na niczem, tak jego gościom, jak i drużynie łowieckiej, z którą przybyli. Rozlecieli się natychmiast na wszystkie strony.
Teraz zwrócił się do Nataszki, zsadził ją z konia, postawił na ganku i tu podał jej ramię szarmancko, żeby pomódz przejść po kilku schodach drewnianych ganku, chwiejących się i na pół spróchniałych. Wewnątrz dom był dalekim od wzorowej czystości i ładu. Grube i powykrzywiane belki na suficie, nie były nawet wapnem pociągnięte, tylko połyskiwały ciemną barwą od kurzu i dymu kominkowego. Skoro się kto rozglądnął po tych pokojach, domyślił się z łatwością, że ostatnią troską tutejszych mieszkańców, było utrzymanie domu w jakim takim porządku, i choćby zmycie błota naniesionego w sieniach i przedpokoju. W sieni rozchodziła się woń ckliwa i nieprzyjemna, jabłek gnijących. Ściany w obszernej sieni były ozdobione myśliwskiemi trofeami.
Z przedpokoju wchodziło się do sali jadalnej. Tu
- ↑ Pani.