Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

na szezlongu. Ojciec poszedł za syna przykładem, urządzając sobie słodką drzemkę w gabinecie. Sonia w pokoju bawialnym, siedząc przy okrągłym stoliku, coś przerysowywała. Hrabina kładła z kart pasjanse na innym stole. Stary trefniś, przezwany na żarty Anastazją Iwanówną, z miną nader kwaśną, usiadł w okna framudze, ani pary z ust nie wypuszczając. Nataszka wszedłszy, zatrzymała się chwilę przy Sonii, patrząc bezmyślnie na jej rysunek. Następnie pochyliła się nad matki pasjansem rozłożonym szeroko na stole i ciężko westchnęła:
— Czegóż tak błądzisz z kąta do kąta, ni to dusza pokutująca? — spytała hrabina niechętnie. — Czego chcesz?
— Jego chcę! jego zaraz, natychmiast!... — Nataszka wybuchnęła gwałtownie, z oczami rozpłomienionemi, z wypiekami gorączkowemi na twarzy, wyrzucając słowa urywane, z piersi ściśniętej.
Matka spojrzała na nią badawczo, jakby chciała ją na wskroś przeniknąć.
— Proszę się tak na mnie nie patrzyć, bo się w głos rozpłaczę!
— Usiądź przy mnie Nataszko, i staraj się uspokoić.
— Mamo, ja go mieć muszę!... Mnie go potrzeba, zaraz, koniecznie! Dla czegóż mam tak usychać z nudów i tęsknoty?...
Głos jej łkanie stłumiło, łzy trysły z ócz i nagle wybiegła z salonu.
Z chustką na oczach powlekła się do garderoby. Tu zastała starszą pokojowę burczącą młodą dziewczynę, która teraz dopiero wracała z jakiejś hulanki, spocona zziajana, nie mogąc na razie tchu złapać: