Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest pora na wszystko! — mruczała gniewnie staruszka. — Ale hulać trzy dni i trzy noce, to się nie godzi!...
— Daj jej spokój Kondratiewna! — wdała się w tę sprawę Nataszka, broniąc młodej dziewczyny. — Trzeba używać świata, póki służą lata!... Kiedyś odpoczniemy dość długo, gdy nas złożą do grobu! — dodała melancholijnie. — Baw się, baw Mawruszka, póki możesz!
Snuła się dalej po domu, bez celu i myśli, aby czas zabić. Z kolei wstąpiła do przedpokoju. Stary lokaj, z dwoma młodymi hajdukami grali w karty. Na jej widok przestali grać, zrywając się na równe nogi:
— Jakąby im zadać robotę? — spytała się w duszy Nataszka. — Nikita, proszę też ciebie... (ale gdzież go mam posłać?) wystaraj mi się i przynieś natychmiast... pięknego koguta. No! i trochę pszenicy, żebym miała go czem nakarmić.
— Pszenicy? — Nikita oczy wytrzeszczył.
— Pszenicy dla koguta! Cóż? nie rozumiesz?
— A idź że prędzej gamoniu! — ofuknął chłopaka stary lokaj — skoro każe ci panna hrabianka!
— Ty zaś Fedor — zwróciła się do staruszka, daj mi kawałek... kawałek... czegóż bo ja to chciałam?... Aha! kawałek kredy!
Wpadła jak bomba do kuchni. Rozkazała nastawić samowar, chociaż miał być potrzebny dopiero za dwie godziny. Miała ochotę spróbować swojej władzy, na starym szafarzu Foce, najgorszym burczymuchą z całego dworu. Nie mógł uwierzyć własnym uszom i spróbował zaprotestować nieśmiało przeciw tak niezwykłemu rozporządzeniu: