— Teraz? Ależ to za wcześnie pannuńciu!
— Kiedy ja ci mówię nastaw, to nastaw! — krzykną impetycznie Nataszka.
— Ha! cóż robić, toć i nastawię!
I stary jak niepyszny, nalał wody w olbrzymi samowar, zaczął sypać węgle i rozdmuchiwać ogień butem dziurawym, niby mieszkiem improwizowanym.
Nikt nie dawał tyle do roboty służbie, nikt ich tak nie rozsyłał na wszystkie strony, jak Nataszka. Skoro spostrzegła któregokolwiek, wysiliła umysł, aby go czemś zatrudnić i pchnąć po to, lub po owo. Czyniła to prawie bezwiednie, nie mogąc się wstrzymać od tego. Możnaby było posądzić ją, że próbuje swojej siły i wpływu, czy się też kiedy kto nie zbuntuje przeciw jej tyranji, i nie wypowie ślepego jak dotąd posłuszeństwa. Rzecz dziwna jednak, że niczyich rozkazów nie spełniano tak szybko i ochotnie, jak właśnie wszelkie zachcianki najkapryśniejsze ukochanej pannuńci!
— A teraz gdzie pójdę? Co mam robić? — pomyślała idąc długim, ciemnym korytarzem. W nim zetknęła się ze starym trefnisiem.
— Anastazjo Iwanówno — spytała żartobliwie. — Co ja też wyszedłszy za mąż na świat wydam?
— Ty hrabianeczko? Pchły, świerszcze i polne koniki. To rzecz pewna!
— Dziękuję za przepowiednią! — dygnęła mu ironicznie. — Boże! Boże! — następnie ręce załamała rozpaczliwie. — Gdzie się ukryć przed tą nudą zabijającą? Wiecznie jedno i to samo! Można na prawdę oszaleć!
Przeskakując po dwa schody na raz, weszła na drugie
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.