Książę Andrzej złączył się niebawem ze swoim pułkiem. Rozłożyli się byli we wsi sąsiedniej nad dużym stawem. Chociaż woda była w nim zielona, brudna i przez słońce do połowy wysuszona, żołnierze, a nawet oficerowie pluskali się w tem błotku z rozkoszą, żeby choć trochę ochłodzić się i z kurzu opłukać. Tyle ich wlazło do stawu, że aż woda z brzegów na drogę wystąpiła. Serce ścisnęło się Andrzejowi, gdy spojrzał na tę massę ciał białych, zdrowych, muszkularnych, tchnących siłą młodocianą. — Żer dla dział! — szepnął sam do siebie, i drgnął na myśl, ile z tych biedaków legnie snem śmieci, w pierwszej bitwie, a ilu wyjdzie z niej nieszczęsnemi kalekami na resztę życia! Tymotkin stał właśnie na brzegu, susząc się po kąpieli. Poczerwieniał jak burak, spostrzegłszy nadjeżdżającego pułkownika, który zastawał go w stroju Adama przed grzechem... Zdecydował się jednak zachwalać i jemu rozkosze kąpieli:
— Nadzwyczaj przyjemnie tak się odświeżyć, wasza Ekscellencjo! — wtrącił nieśmiało. — I jaśnie oświecony książę, powinien byś spróbować kąpieli.
— Woda straszliwie zmącona — skrzywił się Andrzej.
— Zaraz zrobią miejsce waszej Ekscellencji i wodę oczyszczą! — wykrzyknął Tymotkin, lecąc tak jak stał ku żołnierzom w stawie. — Wyłaźcie dzieci! Książę chce się kąpać!
— Jaki książę?
— Jaki? Nasz, do stu tysięcy djabłów!
— Nasz książę ukochany? To co innego! I wszyscy naraz zaczęli z wody wyskakiwać, z takim gorączkowym pospiechem, że zaledwie udało się Andrzejowi uspokoić
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.