Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

powodu krążących w koło oddziałów nieprzyjacielskich. Ja sama nic nie wiem, co mam począć, takam samotna, opuszczona, a jednak radabym jak najprędzej wyjechać stąd, tej nocy jeszcze, lub jutro do dnia.
Dron spojrzał na nią z pod oka podejrzliwie i w głowę się poskrobał.
— Nie ma koni — szepnął. — Ot! przed godziną, mówiliśmy o tem z panem rządcą.
— Dla czegóż to nie ma?
— Ot, kara Boska nad nami!... Jedne konie zabrali podwody dla wojska... inne z głodu wyzdychały... rok był bardzo ciężki. Żeby się choć na chudobie skończyło! Aby choć ludziska nie marli, jak na przednówku nie będzie co jeść!... Już i dziś bieda lezie do chałup drzwiami i oknami! Chłopi nie mają ani zboża, ani za co kupić chleba.
— Chłopi nie mają zboża? — Marja wypatrzyła się na niego ze zdumieniem.
— Przyjdzie i nam wszystkim wyzdychać z głodu! — Dron wzruszył ramionami — a koni i wozów... to nie ma wcale.
— Ale dla czegoś mi o tem Hrycku dawniej nie wspomniał? — rzekła Marja z wyrzutem. — Czyż nie można im dopomódz czemkolwiek? Z mojej strony zrobię wszystko.
Tak jej się wydawało opacznie, że w chwili, gdy jej serce rozdzierał ból po stracie ojca, są jeszcze inne bole na świecie. Obok bogaczów, są biedacy, którzy nie mają dla swojej rodziny kęsa chleba! Czuła instynktowo, że w takim wypadku bogacze powinni wesprzeć tamtych, ginących z głodu. Zasłyszała coś kiedyś o tem, że jest