Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.
IV.

Car przywołał nazajutrz Bałakowa, odczytał list napisany po francusku, polecając mu, żeby go oddał do własnych rąk Napoleona. Powiedział mu raz jeszcze frazes z balu, nakazując, żeby powtórzył wszystko, słowo w słowo cesarzowi Francuzów. Pogróżki tej nie umieścił w liście, pojmując z taktem wrodzonym, że nie wypada jej przytaczać w chwili, kiedy próbuje po raz ostatni utrzymać pokój i zażegnać straszne widmo wojny. Bałakow wybrał się tedy z trębaczem i dwoma kozakami i stanął z pierwszym dnia brzaskiem we wsi Rykonty, zajęte przez forpoczty konnicy francuskiej, już na gruncie rosyjskim.
Podoficer od huzarów, w mundurze amarantowym, z kołpakiem na głowie, krzyknął, żeby się zatrzymał. Bałakow jednak szedł dalej zwolniwszy tylko cokolwiek kroku. Podoficer podszedł ku niemu mrucząc coś gniewnie pod nosem i zakląwszy najprzód siarczyście, wyciągnął pałasz, a wywijając nim groźnie spytał gburowato, czy jest głuchym? Bałakow wymienił swoje nazwisko. Wtedy Francuz posłał jednego ze swoich podkomendnych, po wyższego oficera, dowodzącego całym oddziałem. Sam zaś zaczął na nowo swobodną gawędkę z towarzyszami broni, nie troszcząc się wcale o rosyjskiego wysłannika. Bałakow doświadczał dziwnego uczucia, wystawiony osobiście na podobne zniewagi i lekceważenie w swoim własnym kraju. Był to objaw siły brutalnej, tak nowej dla niego, nie szanującej nic i nikogo. A on nawykł do oznak najwyższego poważania, jako dostojnik, mający