— Pójdź do mnie synu kochany, tam pogadamy od serca — próbował powstać, opierając się oburącz o ławkę. Denissow tymczasem, tak samo odważny aż do zuchwałości w obec nieprzyjaciela, jak i w obec swoich przełożonych choćby i najwyżej stojących w hierarchji wojskowej, wszedł śmiało i rezolutnie na ganek, mimo wstrzymujących go i perswadujących adjutantów. Kutuzow sparty dalej na ławce patrzył niecierpliwie na nadchodzącego. Denissow wymienił swoje nazwisko zapowiadając z góry, że ma przedłożyć jego książęcej mości sprawę wielkiej wagi i zwłoki nie cierpiącą dla dobra ojczyzny. Kutuzow złożył ręce na brzuszku mocno odstającym, z miną kwaśną i znudzoną. Powtórzył od niechcenia, puściwszy młynka wielkiemi palcami.
— Dla dobra ojczyzny? Cóż to takiego? Proszę mówić!...
Denissow spiekł raka, niby młoda dzieweczka, co dziwnie wyglądało przy jego twarzy ogorzałej i wąsach sumiastych, nie licując wcale z jej wyrazem zestarzałym i zdradzającym nadto wiele zamiłowania w trunkach gorących. Wypowiedział niemniej gładko, nie zawahawszy się, ani zająknąwszy, cały swój plan, opracowany mozolnie, w szczegółach najdrobniejszych. Celem zaś tego planu było przeciąć drogę nieprzyjacielowi między Smoleńskiem a Wiazmą i nie dopuszczać transportów z żywnością. Tego on się podejmuje, znając na palcach całą okolicę, każden przesmyk i leśne niedostępne dla innych drożyny. Zapał i głębokie przekonanie, że plan jego udać się musi, dodawały wartości i podnosiły korzyści wojny podjazdowej przez niego
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.