obraz cudowny, nie troszcząc się wcale o cel i doniosłość wyprawy.
Skoro spostrzegł o kilka kroków przed sobą jenerała rosyjskiego, odrzucił w tył głowę pełną pukli misternie ułożonych, ruchem dumnym, iście królewskim, i spojrzał pytająco na pułkownika francuskiego. Ten wytłumaczył z całem uszanowaniem, jego królewskiej mości, czego pragnie carski wysłannik, którego nazwiska nie był wstanie wymówić jak się należy.
— De Balmachere? — powtórzył król bez zająknienia, z wrodzoną mu rezolutnością, w pokonywaniu wszelkich przeszkód i trudności, przerobiwszy na włoskie sławiańskie nazwisko, nie troszcząc się tak jak Julner i nie siląc na tegoż poprawne wymówienie. — Uradowany, z poznania pana jenerała — dodał z giestem pełnym miękkości. — Jak tylko atoli król raczył się ożywiać rozmową, głos stawał się donośnym, prawie wrzaskliwym, tracąc wszelką cechę powagi królewskiej. Przechodził natychmiast w ton jemu właściwy, serdecznej poufałej gawędy. Oparł rękę na łopatce wierzchowca Bałakowa, pytając dobrodusznie:
— Cóż o tem sądzisz jenerale?... Zdaje się ze wszystkiego, że mimo chęci najlepszych, wojny nie unikniemy — mówił tak jakby ubolewał nad faktem spełnionym, którego nie śmiał jednak roztrząsać, ani ganić.
— Sire, mój pan najmiłościwszy, nie życzy sobie wojny i jak wasza królewska mość raczy sama osądzić... — mówił dalej Bałakow w tym sensie, nie szczędząc z widoczną przesadą tytułu królewskiego, słuchającemu go Muratowi, którego to tytułowanie musiało nader miło
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.