zależnym w tej chwili od siły brutalnej, która odbiera mu wszelką własną wolę, posłał po oficera ordynansa.
Bałakow złożył list cara opieczętowany starannie na stole, zaimprowizowanym na razie z połowy jakichś drzwi, położonych na drugiej beczce, przy których wisiały dotąd z jednej strony kawałki zawias wyłamanych. Davoust rzucił okiem na adres na kopercie przez cara napisany.
— Przysłużą panu wszelkie prawo obchodzić się ze mną osobiście grzecznie, lub nie — przemówił Bałakow. — Pozwól pan jednak, żebym zwrócił twoją uwagę, iż mam zaszczyt być zaliczonym do najbliższego otoczenia jego carskiej mości, jako jego przyboczny jenerał adjutant i że...
Davoust spojrzał na niego, słowa nie wymówiwszy. Rozdrażnienie malujące się w twarzy carskiego wysłannika, cieszyło najwidoczniej pana marszałka.
— Oddamy panu honory, które ci się należą — odburknął Davoust, chowając pakiet do bocznej kieszeni. Wstał następnie i odszedł, zostawiając Bałakowa samego w stodole.
W chwilę później pan de Castries, adjutant Davoust’a, przyszedł zaprosić jenerała rosyjskiego do przygotowanego dlań pomieszkania. Objad jadł z Davoust’em w owej stodole.
W czasie obiadu zapowiedział mu pan marszałek, że sam odjeżdża nazajutrz w dalszą drogę. Jemu zaś polecił zostać na miejscu. Pojedzie dalej i on wtedy dopiero, jeżeli cesarz Napoleon wyda po temu rozkaz.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.