gilją tego dnia spotkała żołnierzy w czystem polu, burza niesłychana, najprzód z gradem, później z ulewą, jakby się wszystkie śluzy w niebie pootwierały! Takie huragany powtarzały się z częsta w pamiętnym roku 1812.
Dwa szwadrony biwakowały na polu żyta, którego kłosy, połamane i zdeptane, nie miały już w sobie ani jednego ziarneczka! Deszcz lał jak z cebra. Rostow z Ilinem, młodym oficerkiem, którym opiekował się serdecznie, tak jak nim niegdyś Denissow, schronili się byli ile tyle pod budkę skleconą z suchych gałęzi przez pastuszków. Wcisnął się niebawem między nich trzeci jeszcze oficer, u którego policzki znikały prawie, pod olbrzymiemi wąsami.
— Przychodzę prosto z głównego sztabu — przemówił. — Czy znany ci hrabio czyn świetny, dopełniony przez Rajewskiego? — I zaczął im opowiadać szczegółowo potyczkę pod Sołtanówką.
Według Zdryńskiego (tak się nazywał ów oficer z wąsami sumiastemi), grobla pod Sołtanówką była ni mniej więcej, tylko drugiemi Termopilami, a zachowanie się jenerała Rajewskiego, idącego przez groblę pod gradem kul nieprzyjacielskich, z swoimi dwoma synami, mogło się li równać czynom bohaterskim, nieśmiertelnej sławy wodzów dawnej Grecji. Rostow jednem uchem słuchał, a drugiem wypuszczał to opowiadanie niesłychanie przesadne i napuszone. Mrugał nieznacznie oczami do Ilina, z którym był na stopie koleżeńskiej, za co go ów młodzieniaszek uwielbiał i czcił niby jakie bóstwo, biorąc go sobie za wzór wszędzie i zawsze. Pykał naj-
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.