jest karczemka. Nasi już się w niej rozgospodarowali. Wysuszymy się, a i Marja Henrykówna jest tam także.
Marja Henrykówna, była młodą i wcale ładniutką niemeczką, którą lekarz pułkowy poślubił był w Polsce i odtąd wlókł ją wszędzie ze sobą. Czy że nie miał funduszów i sposobności ulokować jej gdzie indziej, czy też aby nie rozłączać się z nią zaraz w pierwszych miesiącach po ślubie? Tego nikt nie wiedział na pewno. To atoli było faktem dokonanym, że zazdrość szanownego eskulapa, stanowiła pomiędzy huzarami Pawłogrodzkimi źródło niewyczerpane żarcików, docinków i drwinek mniej, lub więcej dokuczliwych. Rostow owinął się w płaszcz, przywołał Ławruszkę, kazał mu zabrać rzeczy i poszedł wślad za Ilinem. Brodzili, ślizgali się, zapadali kiedy niekiedy w kałuże pełne wody stojącej, obryzgując się nią na wszystkie strony. Deszcz nadstawał rzeczywiście, burza przenosiła się gdzie indziej, a oślepiające światło błyskawic, już tylko z rzadka rozdzierało na chwilę ponure i ciemne niebios sklepienie.
— Rostow, gdzież jesteś? — wołał Ilin.
— Tu, tu! — Mikołaj odpowiadał. — No, teraz już nam jasno będzie. Patrz jaki blask bije od karczmy.
Kibitka lekarza stała przez karczmą, gdzie schroniło się było pięciu oficerów. Marja Henrykówna, w nocnym