jakiegoś Tatara, który wrzeszczał w niebogłosy i wyrywał się gwałtownie czterem ludziom przytrzymującym go siłą mocą! Na drugim, tuż obok Andrzeja leżał rozciągnięty mężczyzna piękny, w sile wieku, otoczony kilkoma oficerami. Głowę pełną ciemnych pukli, w tył odrzucił. Ponieważ Andrzeja zostawiono na chwilę w spokoju, mógł się przypatrzeć dokładnie swojemu sąsiadowi. Ta głowa, ta twarz o rysach klasycznych, tak mu była dobrze znana. Kilku pomocników ambulansowych przyciskało rannego, aby nie mógł drgnąć nawet. Noga zdrowa, biała i tłusta, skakała tylko bez ustanku, jak na sprężynach. Drugą, strzaskaną w kolanie przez odłam granatu, amputowano właśnie. Pierś podnosiła mu się łkaniem bolesnem. Dwóch chirurgów było przy nim zajętych; jeden blady jak śmierć, nowicjusz widocznie, w tej sprawie. Doktór w okularach, ukończywszy operacją z wrzeszczącym Tatarem, zbliżył się teraz, ręce zacierając, do stołu, na którym Andrzeja złożono. Spojrzał bystro na rannego i odwrócił się.
— Rozebrać go — zawołał gniewnie. — O czem że myślicie bałwany?! — zwrócił się ku swoim pomocnikom.
Gdy Andrzej zobaczył się w rękach dozorcy ambulansowego, który rozpinał na nim czemprędzej mundur, przesunęły mu się przed oczami, niby olśniewająca błyskawica wszystkie wspomnienia lat dziecięcych. Chirurg pochylił się nad jego raną, zbadał ją i westchnął ciężko. Potem przywołał sobie kogoś na pomoc. Ból straszny, którego Andrzej doświadczył w tej chwili pozbawił go przytomności. Gdy ocknął się z omdlenia, po skończonej operacji, zobaczył kawałki kości zgruchotanej, które po-
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.