jadał z wilczym apetytem. Nic mu się dotąd w życiu tak smacznem nie wydało! Gdy tak połykał chciwie jedną łyżkę za drugą, żołnierze przypatrywali się ciekawie jego twarzy oświetlonej czerwoniawym blaskiem ogniska:
— Gdzież idziesz? — spytał jeden z nich.
— Radbym dostać się do Mozajska.
— Ty jesteś Baryń, nieprawdaż?
— Tak...
— Jakże się nazywasz?
— Piotr Cyryłowicz...
— No! to dobrze... zaprowadzimy cię zatem Baryń gdzie zechcesz...
I poszedł dalej razem z żołnierzami.
Koguty piały przededniem, gdy dotarli do Mozajska, pnąc się mozolnie pod górę nader stromą. Piotr w swojem historycznem roztargnieniu, zapomniał najzupełniej że dom zajezdny, gdzie stoi jego powóz wraz z końmi, jest u podnóża góry. I nie byłby sobie o tem przypomniał najzupełniej, gdyby nie był spotkał po drodze lokaja, który szukał go po całem mieście od wczoraj. Poznał natychmiast swego pana po białym kapeluszu, świecącym z daleka w pomroku.
— Nie wiedzieliśmy wcale co się stało z jaśnie panem! — wykrzyknął Piotra zobaczywszy. — Jaśnie pan idzie piechotą? Po cóż?... Przecież powóz czeka na jaśnie pana tam, na dole.
— Aha!... prawda... zapomniałem — Piotr uderzył się w czoło.
Zatrzymał się na drodze, a i żołnierze stanęli również.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.