Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

Sypią tam okopy z ziemi. Wyjdź na wzgórek, a jednym rzutem oka obejmiesz całą dolinę.
— Doprawdy? Gdybyś pan jednak...
Lekarz przerwał mu podchodząc nazad do bryczki.
— Odprowadziłbym najchętniej waszą ekscellencją, zaręczam, ale — tu machnął ręką rozpaczliwie — głowa mi schnie na prawdę, i niewiem czego się jąć najpierwej! Teraz lecę do naszego tymczasowego ambulansu, bo czy wiesz panie hrabio jak stoimy? Jutro mamy stoczyć walną bitwę z Francuzami; otóż na sto tysięcy, trzeba liczyć co najmniej dwadzieścia tysięcy ciężko rannych, nieprawdaż? My zaś nie posiadamy ani dostatecznej ilości noszów, ani hamaków, ani dozorców szpitalnych, ani lekarzy, choćby dla połowy... Mamy wprawdzie dziesięć tysięcy wozów do rozporządzenia, ale pan hrabia pojmujesz, że nie na tem jeszcze koniec. Gdy się o resztę upominamy, odpowiadają nam: — „Róbcie, jak możecie“!...
Piotr pomyślał w tej chwili, że na tych sto tysięcy ludzi, z których niejeden przypatrywał się ciekawie jego osobie, przechodząc mimo, mocny, zdrów i w pełni życia, część czwarta była przeznaczona fatalnie na śmierć dnia jutrzejszego, albo, co jeszcze gorsza, na straszne, długie cierpienia i wieczne kalectwo. Uderzyło go to nader boleśnie. Przypomniał sobie żywo swój wyjazd z Mozajska:
— Rzecz dziwna! — mówił w duchu. — Jak ten pułk kawalerji, ocierający się o wozy z rannymi, zdawał się wesół i swobodny. Spiewacy nucili piosnki hulaszcze. Czyż żaden z nich nie zastanowił się w tej chwili, że