całą ochotą, całem sercem. Po kilku próbach niefortunnych, zostawiła Sonję przy porcelanie, i poszła, żeby przynajmniej spakować swoje własne graciki. Bawiło ją to zrazu. Rozdawała na prawo i lewo pokojowym i dziewczętom z garderoby. Pierwszym swoje zużyte sukienki, drugim barwne wstążki do warkoczów. Skoro jednak zaczęła resztę pakować, uczuła się od razu na śmierć znużoną:
— Ty mi to wszystko ślicznie zrobisz duniaszka! — pogłaskała pieszczotliwie po twarzy swoją starą, poczciwą nianię, sama zaś jak wiemy, wpatrzyła się nieruchomo w suknię balową, która wywołała nagle w jej duszy cały szereg wspomnieć czarownych, świetlanych i... nader bolesnych jednocześnie...
Obudziła ją z głębokiej zadumy głośna i nader ożywiona paplanina dziewcząt garderobnych tuż obok niej. Wstała i spojrzała przez okno. Przed pałacem stał długi szereg wozów z rannymi. Co żyło w domu ze służby, wyglądało przed pałac, gapiąc się na coś tak dla nich niezwykłego. Nataszka zarzuciwszy w prędkości na głowę chusteczkę od nosa batystową, zbiegła również na dół, aż na ulicę. Stara klucznica hrabstwa Rostowów, Mawra Kuźminicha, podeszła do jednego z wozów, nakrytego budką z płótna szarego, i zaczęła rozmawiać z rannym oficerem, bladym jak ściana, który leżał sam jeden, na sianie, i dwóch poduszkach pod głową. Zbliżyła się do nich i Nataszka, z pewną nieśmiałością, chcąc usłyszeć ich rozmowę.
— Nie macie zatem baryń żadnych krewnych w mieście? — pytała poczciwa staruszka. — Byłoby wam prze-
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.