wspaniałem urządzeniem. W salonie tylko ktoś brzdąkał na fortepianie. Był to mały Michałko, wnuk Wasyliczyna, który zakradłszy się cichaczem do opustoszałego salonu, bębnił z całych sił, obiema rękami po klawiszach, ciesząc się po dziecinnemu, dźwiękami fałszywemi, które z nich wydobywał. Jeden z dworskich, zostawiony do pomocy Wasyliczynowi, wziąwszy się junacko pod boki, patrzał w wielkie stojące zwierciadło (nazywanem trumeau w owej epoce) i uśmiechał się błogo do swojej własnej facjaty.
— Jak ja gram wujciu Iwanie, co? — zawołał malec rozpromieniony, do brata swojej matki, który zachwycał się dalej swoim konterfektem, odbitem wiernie w źwierciadle.
— Widzicie ich, tych obrzydłych leniuchów! — wpadła na nich z góry, wchodząc z nienacka na palcach Mawra Kuźminicha. — A tom was wyłapała próżniaki! Jak śmiesz smarkaczu, nicponiu jeden, rozbijać twojemi łapskami fortepian panny hrabianki?!... Ty zaś niedźwiedziu zamiast zęby szczerzeć sam do siebie... prześliczna lala, nie ma co mówić... możebyś raczył w czem pomódz mnie i Wasyliczynowi, którzy już z nóg lecimy z utrudzenia.
Sługus przestał uśmiechać się sam do siebie, wyjął ręce z za pasa i poszedł gdzie mu kazano z głową spuszczoną pokornie.
— Niech się babcia tak nie szurzy! — zaśmiał się chłopak, pewny widocznie i z tej strony pobłażliwości. — Chciałem tylko spróbować...
— Ani mi się waż lamparcie! — pogroziła mu ostro
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.