złowrogo w uszach Roztopczyna, a przed oczami stanęło krwawe widmo Wereszczagina, z ciałem poszarpanem przez tłuszczę rozbestwioną. Czuł, że czas nie potrafi zatrzeć w jego umyśle tego straszliwego wspomnienia, że zostanie ono wypalone głoskami ognistemi w głębi serca do końca dni jego! Słyszał własne słowa, jakby mu je kto szeptał do ucha: — „Rozsiekać! rozsiekać!“ — Po co ja to powiedziałem? — pomyślał mimowolnie. — Powinien byłem milczeć, a nic podobnego nie byłoby się stało! — Widział i owego dragona, zrazu przelęknionego dzikim rozkazem, a później rąbiącego bez litości, i wzrok zamglony, nieśmiały, pełen gorzkich wyrzutów, którym spojrzała mu w oczy ofiara nieszczęśliwa jego okrucieństwa...
— Nie mogłem uczynić inaczej!... — szeptał głucho. — Nie mogłem!... Trzeba było czemś uspokoić motłoch rozjuszony!... był zdrajcą!... miałem li na oku dobro publiczne!...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Przejście przez Yauzę wojsko szczelnie zatarasowało. Upał był nie do zniesienia, Kutuzow strudzony i stroskany, siedział na ławce przy moście, kreśląc machinalnie laską jakieś figury geometryczne na piasku, gdy naraz wysiadł z karety o kilka kroków od niego Roztopczyn, w galowym mundurze jeneralskim, trzymając pod pachą kapelusz stosowany, z pękiem piór. Zbliżył się natychmiast do Kutuzowa, przemawiając po francuzku, tonem gniewnym i niepewnym jednocześnie. Tłumaczył wodzowi naczelnemu, że skoro Moskwa istnieć przestała, jemu nic innego nie pozostało, jak połączyć się z armją.