nieszpór. Sądząc, że to znak umówiony, żeby mieszkańcy za broń chwycili, struchleli Francuzi. Kilku piechurów pobiegło ku bramom Kutafjejskim, zabarykadowanych belkami i deskami. Gdy się zbliżyli, dano do nich dwa strzały z ręcznej broni. Jenerał stojący przy armatach, krzyknął im słów kilka, i wszyscy, tak oficerowie, jak i szeregowcy cofnęli się natychmiast. Dano jeszcze trzy strzały kalecząc w nogę jednego żołnierza. Na ten widok odmalowała się na wszystkich twarzach chęć walki na życie lub śmierć, zacierając błogi wyraz tryumfu i spokoju niewzruszonego, który miały wchodząc do miasta. Od marszałka do ostatniego szeregowca, zrozumiano, że nie są w ulicach Moskwy, ale na nowym placu boju zaciętego, i może zginie nie jeden z nich. Wycelowano armaty, artylerzyści rozdmuchali lonty zapalone i oficer zakomenderował: — „Ognia!“ Usłyszano dwa świsty złowrogie jeden po drugim; kartacze ugrzęzły z suchym trzaskiem w murze obok drzwi, w samych deskach, a dwa słupy dymu zakołysały się po nad działami wystrzelonemi. Zaledwie przebrzmiało echo wystrzałów armatnich, jakiś dziwny hałas napełnił powietrze: Stada nieprzeliczone kruków i wron podniosły się w górę po nad mury forteczne, kracząc w niebogłosy i zataczając wielkie kręgi nad głowami najeźdźców. W tej samej chwili odezwał się krzyk potężny, a samotny z po za barykady, i zobaczono skoro dym rozszedł się cokolwiek, twarz człowieka po nad murem, ubranego w kaftan szary i z głową odkrytą, który przykładał strzelbę do oka, mierząc do Francuzów.
— Ognia! — powtórzył komendę oficer od artylerji.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.