Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

na drugim końcu widnokręgu lśniła swoim ognistym warkoczem kometa, której pojawienie się tajemnicze, Piotr wiązał w duszy z poznaniem swojej gwałtownej miłości dla Nataszki. Stary Gierassim, kucharka i dragoni francuzcy stali również przed domem. Echo roznosiło szeroko i daleko wybuchy ich śmiechu, że się tak nawzajem nie mogą porozumieć, mówiąc dwoma odmiennemi językami. W końcu zwrócili wszyscy uwagę na owe błyski złowrogie, strzelające to tu, to tam w górę, ognistemi językami. Nie widzieli jednak w tem nic groźnego. Brali to po prostu za ogniska żołnierzów obozujących pod gołem niebem. Wpatrując się w to niebo gwiaździste, w księżyc, w kometę, w łunę pokrywającą gdzie niegdzie widnokrąg purpurą, Piotr uczuł się głęboko wzruszonym.
— Jakie to wszystko cudownie piękne — szepnął. — Czyż potrzeba czego więcej człowiekowi na tym świecie? — Nagle przypomniał sobie zbrodniczy zamiar i byłby upadł tak mu się głowa zawróciła, gdyby się nie był schwycił koła od płotu. Porzucił natychmiast swego nowego przyjaciela, wcale się z nim nie żegnając, a wróciwszy do gabinetu, upadł na twardą kanapę i zasnął natychmiast.





XLVII.

Łunę pierwszego pożaru Moskwy z drugiego września, zobaczono naraz w kilku miejscach. Widok ten wywarł ogromne wrażenie, tak na mieszkańcach zmu-