szonych do ucieczki, jak i na wojsku cofającym się po za mury Moskwy. W skutek mnóstwa przedmiotów zapomnianych, po które raz po raz posyłano kogoś ze służby, a również z powodu zawalenia drogi rozmaitemi furgonami, wozami i wózkami, Rostowy z Moskwy wyjechawszy, zmuszeni byli zatrzymać się na nocleg o pięć wiorst od miasta. Nazajutrz obudziwszy się dość późno z rana, tak się wlekli, znajdując na każdym kroku jakieś przeszkody, że dojechali dopiero o dziesiątej na wieczór do wsi Bołhaje-Mytyczki, gdzie cała ich rodzina, jak i ranni, rozłożyli się na nocleg w izbach chat chłopskich. Skoro tak ich służba, jak i luzaki rannych oficerów, uprzątnęli się z wieczerzą i nakarmieniem koni, wyszli tłumnie na ulicę. Tamtej nocy hrabina Rostow nie mogła ani oka zmrużyć, mając za sąsiada adjutanta Rajewskiego. Biedak miał rękę lewą strzaskaną i przez całą noc jęczał jak potępieniec. Na tę więc noc przeniosła się gdzieindziej, aby oddalić się cokolwiek od nieszczęśliwego rannego. Jeden ze służby Rostowów spostrzegł pierwszy błysk złowrogi na widnokręgu; za chwilę żołnierz prowadzący furgon, zobaczył nieopodal błysk drugi. Przypisywali pierwszy ognisku, rozłożonemu w tej stronie przez pułk kozaków Mamonowa, przypuszczając, że prawdopodobnie, według swego chwalebnego zwyczaju puścili z dymem wioskę Małe-Mytyczki.
— Patrzcież, patrzcie! — wykrzyknął żołnierz. — Ot tam znowu coś błysło...
Wszyscy zwrócili się w tę stronę.
— A prawda... Może kozacy ogień podłożyli?...
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/261
Ta strona została uwierzytelniona.