spostrzegła za chwilę, że Nataszką wstrząsa głuche łkanie. Wiedziała, że ten tam ranny, to nie książę Andrzej, że Andrzej leży tuż obok nich, w tym samym domu, po drugiej stronie sieni. A jednak te skargi żałośne wyciskały jej łzy z oczu. Hrabina spojrzała na Sonię z srogim, choć niemym wyrzutem.
— Chodź, połóż się Nataszko — szepnęła dotykając się z lekka córki ramienia.
— Natychmiast mamo — odrzuciła, rozbierając się czemprędzej. Z pospiechu rozerwała tasiemki od spódnicy. Wziąwszy na siebie nocny, biały kaftanik, usiadła na brzegu łóżka, które dla nich zaimprowizowano. Odrzuciła w tył włosy, rozczesała i zaczęła splatać w dwa warkocze. Gdy tak jej cienkie paluszki migały szybko w splotach jej włosów, a głowa chwiała się i przechylała to w tę, to w ową stronę, idąc machinalnie za ruchem rąk, oczy jej rozszerzone i pałające ogniem gorączkowym, patrzyły bezmyślnie w jakąś dal nieokreśloną. Skończywszy w ten sposób swoją nocną toaletę, wyciągnęła się z lekka na prześcieradle, którem przykryto kobierzec.
— Nataszko! — szepnęła Sonia — połóż się na środku...
— Nie, nie chcę... kładź się tylko — odburknęła. — Zostanę, gdzie jestem... — I natychmiast głowę schowała w poduszkę.
Teraz wszystkie trzy kobiety, hrabina, Sonia i pani Schoss, rozebrały się z tą samą szybkością. Wkrótce izbę oświetlała li słabo i niepewnie lampka z oliwą, płonąca noc i dzień przed Ikonostasem. Na dworze było jasno jak w dzień. O dwie wiorsty wieś się paliła. Z
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/266
Ta strona została uwierzytelniona.