Oficerowie chcieli się oddalić. Nie puścił ich Andrzej nie chcąc zostać z Piotrem sam na sam. Zaprosił wszystkich razem na „czaj“. Przypatrywali się oni ciekawie Piotra postawie kolosalnej i słuchali ani ust nie otworzywszy, opowiadań jego o Moskwie i rozłożeniu armji rosyjskiej, co wszystko oglądał przed chwilą. Milczał i Andrzej zawzięcie. Twarz jego miała wyraz tak niechętny i ponury, że Piotr zwracał się raczej z rozmową do Tymotkina. Ten potakiwał mu we wszystkiem z uśmiechem dobrodusznym.
— Zrozumiałeś zatem dokładnie rozkład naszej armji? — przerwał mu nagle Andrzej tonem szorstkim i ucinkowym.
— Tak... to jest, o ile profan może pojąć kwestje podobne... Zdołałem pochwycić przynajmniej plan ogólny.
— W takim razie wiesz więcej, niż którykolwiek z nas — bąknął półgłosem Andrzej po francuzku.
— Ah! — Piotr oczy na niego wytrzeszczył zdumiony. — Cóż zatem sądzicie o zamianowaniu wodzem naczelnym Kutuzowa? — spytał w tym samym języku.
— Mnie osobiście sprawiło to wielką przyjemność... tyle tylko mogę ci odpowiedzieć.
— A jakie jest twoje zdanie o Barclay’u de Tolly?... W Moskwie wygadują na niego rzeczy niestworzone... Cóż tu o nim mówią?
— Chciej zwrócić się do tych panów z twojem pytaniem.
Piotr spojrzał na Tymotkina. Uśmiechał się przy tem mimowolnie, jak każdy, skoro ujrzał przed sobą śmieszną
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.