żyje dotąd i bawi się dalej swobodnie!... — Na to wspomnienie skoczył na równe nogi, jakby napiętnowany żelazem rozpalonem! Wybiegł przed dom, chcąc ochłodzić krew wzburzoną świeżem, nocnem powietrzem.
Szóstego września w wilją bitwy pod Borodynem, przybył do obozu cesarza Francji, pan de Beausset i pułkownik Fabvier, pierwszy z Paryża, gdzie był prefektem pałacowym, drugi wprost z Madrytu. Pan de Beausset w galowym stroju dworskim, przybył wraz z paczką tajemniczą, w której mieściło się „coś“ pod adresem cesarza. Miał to sam oddać monarsze. Gdy znalazł się w pierwszym oddziale namiotu, kazał pakę otworzyć i zaczął wydobywać to, co w sobie zawierała, rozcinając sznurki i rozwijając ostrożnie papiery. Tymczasem rozmawiał żywo z adjutantami Napoleona. Fabvier zaś zatrzymał się był u wejścia namiotu, gdzie go otoczył natychmiast tłum oficerów. Napoleon kończył ranną operacją przed ubraniem. Podstawiał pod szczotkę nacierającego wodą służącego, to szerokie plecy, to pierś mocno na przód wydaną, z drżeniem rozkosznem konia, którego czyszczą zgrzebłem. Inny lokaj stał nad cesarzem, trzymając palec na otworze od flaszki z wódką kolońską. Pryskał z niej tyle kropel na tłuste, białe i nabite ciało cesarza, ile wiedział że mu potrzeba. Włosy