który najeżdżał na nich w chwili tak ważnej i tak dla nich wszystkich krytycznej.
— Po co ten się tu pcha?! — wykrzyknął w końcu jeden z piechurów zniecierpliwiony. Drugi znowu żołnierz odepchnął silnie konia kolbą od bagnetu. Piotr zaledwie zdołał utrzymać się na grzbiecie swego rumaka, mocno zaniepokojonego i rozwierzganego. W końcu koń wiedziony własnym instynktem, dostał się na czyste pole i tu zaczął pędzić galopem. Zobaczył Piotr wkrótce przed sobą most, na którym stojąc, inni znowu żołnierze strzelali. Wcale się tego nie domyślając, dotarł był do mostu na Kołoczy, pomiędzy Górkami a Borodynem, który Francuzi zaczęli byli atakować zająwszy Borodyno. Z dwóch stron mostu i na łące pokrytej sianem świeżo skoszonem, poruszali się szybko żołnierze z miną wystraszoną. Pomimo gęstej i nieustającej strzelaniny, Piotr jeszcze się nie domyślał, że jest przytomny pierwszemu aktowi tej bitwy wiekopomnej. Zacietrzewiony, zapatrzony, nie zwracał prawie uwagi, na kule z ręcznej broni brzęczące mu koło uszów, niby rój szerszeni, ani na pociski armatnie, przelatujące mu po nad głową z świstem lub warczeniem złowrogiem. Ani się spodziewał, że po tamtej stronie rzeki stoi oddział Francuzów. Nie pojmował nawet przez dłuższą chwilę, że w koło niego padają ranni i zabici.
— A ten co robi na samym przedzie? — krzyknął jakiś głos.
— Na lewo! skręcić na lewo!
Piotr przeciwnie puścił się na prawo i uderzył koniem o konia adjutanta jenerała Rajewskiego. Ten zmie-
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.