mu się zdawało, iż ci zmarli czepiają się go i chwytają za poły od surduta. Zaledwie ujrzał się u stóp wzgórza, natrafił na tłum Rosjan, którzy na oko zdawali się uciekać bezładnie, popychając jedni drugich. Był to tymczasem ów sławny atak na baterję, którego całą zasługę przypisał sobie Jermołow, zapewniając każdego, kto tylko chciał go słuchać, że świetne powodzenie tego ataku, zawdzięczają Rosjanie tylko jego dzielności i szczęściu legendowemu. Utrzymywał, że rozrzucał tam na wzgórzu całemi garściami krzyże św. Jerzego, któremi był napełnił kieszenie. Francuzi, którzy już byli baterję opanowali, uciekli jak niepyszni, wojsko zaś rosyjskie goniło ich z takim impetem i zawziętością, że nie można ich było powstrzymać w zapale. Więźniów sprowadzono na dół. Między innymi, był i jenerał wzięty w niewolę, ciężko ranny w dodatku. Tego otoczyło natychmiast grono oficerów rosyjskich. Mnóstwo rannych wlokło się mozolnie, (niektórzy nawet na czworaku) tak Francuzów, jak i Rosjan. Innych wkładano na nosze i odnoszono do ambulansu. Piotr znowu wdrapał się na wzgórek. Nie zastał tu jednak nikogo żyjącego, prócz stosu trupów, nieznanych mu po większej części. Dopatrzył między innymi młodego porucznika w kałuży krwi skrzepłej; pułkownika przez wał przewieszonego i owego żołnierza z twarzą czerwoną jak piwonja. Ten drgał jeszcze konwulsyjnie, życie nie było jeszcze uleciało z jego biednego ciała. Było widocznem, że cierpi męki piekielne. Nikomu jednak ani się śniło zabrać stąd i opatrzeć ile tyle nieszczęśliwego. Piotr uciekł czemprędzej z tego miejsca złowrogiego.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.