Kutuzow siedział dotąd na owej ławce przykrytej kilimkiem, z głową na piersi opuszczoną, upadając prawie pod ciężarem ciała osłabionego. Tam go zobaczył był Piotr po raz pierwszy dziś z rana. Nie dawał żadnych rozporządzeń. Chwalił jedynie lub ganił to, z czem do niego przychodzono.
— Tak, tak... słusznie... zróbcie tylko tak, a będzie dobrze... — mówił głową potakując. Lub posyłał kogoś nowego przypolecając:
— Idź mój drogi... zobacz, przekonaj się! — Albo też: — Niepotrzeba... to zbyteczne... czekajmy!
Słuchał jednak z uwagą raportów, które mu składano. Wydawał żądane rozkazy, nie tyle zwracając uwagi na słowa wymawiane, ile na ton i minę mówiących. Długoletnie doświadczenie i mądrość starca, przedstawiały mu jasno i dobitnie, że jednemu człowiekowi niepodobna rozporządzać stu tysiącznem wojskiem, walczącem ze śmiercią. Wiedział on doskonale, że losu bitwy nie rozstrzyga ani dobór broni, ani ilość dział, i miejsce gdzie stoi baterja; tylko owa siła nieuchwytna, nieokreślona, niespożyta, która nazywa się zapałem żołnierzy. Tę siłę starał się on podniecać, kierując nią rozumnie i z pożytkiem, o ile to było w jego mocy. Twarz Kutuzowa wyrażała spokój uroczysty. Wyraz ten nie licował wcale ze słabością ciała, ubezwładnionego wiekiem sędziwym i mnogiemi trudami. O jedenastej z rana zapowiedziano mu, że owe okopy niedokończone, a zabrane chwilowo przez Francuzów, wydarto im napowrót.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.
XV.