złupiwszy nie puszczali się dalej. Było o wiele mądrzej czekać cierpliwie aż wszystko przybędzie pod wieczór do Szamszewa. Tam w pobliżu miał się Denissow połączyć z Dołogowem i napaść z pierwszym dnia brzaskiem z dwóch stron na Francuzów, odebrać im transport i wziąć w niewolę cały konwój. Zostawiono na krańcu lasu sześciu kozaków na widecie, aby dali znać skoro dopatrzą czoło konwoju. Denissow miał pod sobą 200 ludzi, Dołogow miał przyprowadzić drugie tyle. Dochodziły ich jednak głuche wieści, że na konwój składa się oddział francuzki liczący półtora tysiąca. Ta różnica w liczbie żołnierzów nie przestraszała wcale Denissowa. Potrzeba mu było jedynie objaśnienia i pewnej wiadomości mianowicie: dowiedzieć się jakie pułki francuzkie należą do konwoju? Na to potrzebaby było schwycić jednego z żołnierzów nieprzyjacielskich, i zmusić do wyśpiewania kto pilnuje transportu. Kozacy spadli tak gwałtownie na owe dwa furgony, że żołnierze prowadzący wozy zostali wymordowani co do nogi. Pochwycono tylko trochę później w lesie uciekającego dobosza. Dzieciak atoli nie umiał, czy też nie chciał im niczego powiedzieć. Utrzymywał z płaczem że nie wie o niczem, błąka się już bowiem w lesie od kilku dni, zostawszy z tyłu dla nogi skaleczonej. Napad powtórny był nadto ryzykowny. Denissow wolał zatem posłać z językiem (mówiąc po prostu) niesłychanie sprytnego chłopa Tymona Sczerbatowa aż do wsi Szamszewa. Tam miał bądź podpatrzeć żołnierzów i ich mundury, lub starać się schwycić i przyprowadzić do ich obozowiska jednego z Francuzów wysłanych naprzód jako furjerów.