Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.
XXXI.

Był to prawdziwy dzień jesienny dość ciepły ale deszczowy. Niebo było jednostajnie szare. Chwilami rosił drobny kapuśniaczek, albo dla odmiany zaczynało lać jak z cebra.
Denissow na koniu rasowym, ale chudym jak szkielet i mocno zbiedzonym, owinął się cały burką nieprzemakalną z sierści wielbłądzej, na głowę zaś zasadził wysoką kozacką czapkę baranią, z której woda ściekała strumieniem. Szedł za przykładem konia, który spuszczał łebek delikatny i strzygł uszami aby ile możności deszczu uniknąć. I on głowę zwiesił na piersi oglądając się w koło niespokojnie. Czytało się w jego twarzy żółtej i zmizerowanej ponurą zadumę. Zapuścił był pełną ciemną brodę, krótko przystrzyżoną. Z tyłu za dowódzcą jechał podoficer kozacki, tak samo burką odziany i w takiej samej czapce baraniej. Siedział na doskonałym mierzynku karym z nad Donu. Wzięli byli również z sobą prostego kozaka Łowaiska. Ten siedział prosto na siodle jakby wrósł w niego. Był to typ kozaka sprytnego, odważnego i z energją niesłychaną. Na przedzie trzech jeźdźców szedł pieszo wieśniak przemokły do szpiku i kości. Ten miał na sobie strój czysto chłopski. Obiecał był ich przez las przeprowadzić bocznemi drogami. Trochę w tyle za nimi jechał młody oficerek od huzarów na koniu kirgiskim, ognistym tabunie stepowym, który żuł niecierpliwie wędzidło aż do krwi i parskał raz po raz. Obok oficera jechał huzar prosty szeregowiec, mając w tyle konia uczepionogo małego dobosza fran-