Pawełek nie tylko powtórzył mu to wszystko, co przedtem był opowiedział Denissowowi, ale wyłuszczył mu prócz tego powód, dla czego pragnął gorąco należeć do tej nader niebezpiecznej wyprawy. Lepiej bowiem narazić na szwank życie dwóch ludzi, niż pozwolić całemu oddziałowi działać na ślepo, na chybił trafił.
— Trzeba przespać się baryń bodaj trochę — namawiał stary kozak.
— Eh! nie spię nigdy przed bitwą — Pawełek machnął ręką lekceważąco... Ale, ale, masz zapas skałek? Mam dość z sobą; weź sobie jeżeli ci potrzeba część tychże.
Kozak wysunął głowę na przód aby przypatrzeć się.
— Proponuję ci to, bom zwyczajny robić wszystko dokładnie — mówił dalej Pawełek. — Inni robią wszystko ni siak ni tak, a co nagle, to po djable! Ja zaś tego nie lubię!
— Bo też to i nic nie warta taka robota — mruknął kozak.
— Mam jeszcze prośbę do ciebie mój kochanku... Czy mógłbyś mi pałasz wyostrzyć? Cokolwiek się... — Pawełek urwał w pół słowa nie chcąc kłamać. Pałasz bowiem nie był jeszcze nigdy wyostrzonym. — Cóż zrobisz mi to?
— Czemu nie! Zrobię baryń.
Kozak zaczął szukać kamienia w wozie; Pawełek zaś wygramolił się na sam wierzch wozu, żeby stamtąd widzieć dokładniej, jak stary wiarus będzie mu toczył pałasz.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.