— Mateczko, do kogo ty mówisz?
— Nataszko! zabili mi go! zabili! Nie zobaczę go więcej! — wydała krzyk serce rozdzierający, słaniając się w córki objęcia. Po raz pierwszy doznała pewnej ulgi, po łzach obfitych i usnęła następnie na kilka godzin, ukołysana jak dziecko w ramionach Nataszki.
Sonia i stary hrabia starali się nadaremnie zastąpić Nataszkę bodaj na chwilę, przy matce zrozpaczonej. Ona jedna mogła powstrzymać nieszczęsną od szaleństwa po prostu. Przez trzy tygodnie od matki nieodstępywała, drzemiąc nie rozebrana obok jej łóżka na fotelu. Karmiła ją, poiła, ubierała i rozbierała, jak biedne niemowlątko. Nie szczędziła jej również pieszczot najczulszych i wyrazów najsłodszych, usypiając tem niejako ból straszny.
Rana zadana sercu tej matki nieszczęsnej, nie mogła się już nigdy całkiem zabliźnić. Śmierć Pawełka, pokryła kirem żałobnym resztę jej życia. W miesiąc po odebraniu tej okropnej wiadomości ta kobieta nosząca lekko i raźno ciężar lat pięćdziesięciu na ramionach; piękna brunetka, w całem tego słowa znaczeniu, z cerą świeżą, jak u młodej dzieweczki, postawy okazałej i prostej jak świeca... wyszła z swego pokoju sypialnego, po tych czterech tygodniach, zgrzybiałą staruszką! Krucze bujne kędziory, okryła siwizna; oczy łzami zaćmione,