Gdy Nataszka drzwi otworzyła do pokoju chorego, puszczając Marję naprzód, księżniczka wybuchła płaczem spazmatycznym, nie mogąc mimo wysiłku nadludzkiego, opanować wzruszenia. Pojęła w zupełności słowa Nataszki i czem jest to coś! które napadło jej brata nagle, „przed dwoma dniami“. Domyśliła się z łatwością co znaczy owo usposobienie chorego, pełne pokory i czułości. Były to zwiastuny śmierci! Zobaczyła oczami duszy, twarzyczkę małego Jędrusia, jakim go znała w ich latach dziecięcych. Wtedy tak ją nieraz rozrzewniał do głębi wyraz tej twarzyczki, pełen dobroci i najżywszego do niej przywiązania. I później widziała go nie raz tak serdecznym i wylanym dla niej. Teraz spodziewała się tem bardziej, słów czułych, jakiemi żegnał ją ojciec na łożu śmiertelnem i na tę myśl zalała się łzami. Trzeba jednak było przejść raz przez to, weszła zatem odważnie do pokoju.
Książę Andrzej leżał na szerokiej otomanie, z głową opartą o stos poduszek, odziany w szlafrok turecki, podbity kosztownem futrem sobolowem. Był blady i chudy prawie do przezroczystości. W jednej ręce białości kredowej, trzymał chusteczkę fularową, ocierając nią kiedy niekiedy usta. Drugą ręką gładził swoje piękne, ciemne wąsy, miękkie jak jedwab. Spojrzał na wchodzące. Marja zwolniła kroku machinalnie, ujrzawszy wyraz twarzy brata. Przestała łkać, nawet łzy w oczach jej oschły natychmiast. Przelękła się, jakby coś złego i zdrożnego popełniła. — „W czemże zawiniłam“? — spytała w duchu. —
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.
XIV.