wanie od wszelkich spraw ziemskich, a dziwny spokój i uczucie radosne, rozkoszne w głębi duszy. Czekał na to „coś“ groźnego, wiecznego, nieznanego i dalekiego, co przeczuwał przez cały ciąg życia, a obecnie nieuniknionego, bez trwogi i bez pospiechu. To „coś“ było teraz tuż blisko. Odgadywał dotykał się tego prawie.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Niegdyś obawiał się śmierci. Dwa razy przechodził przez straszną mękę konania. Teraz oswoił się z nią i nie lękał się śmierci jak wtedy, gdy z oczami wlepionemi w cuda przyrody, w lasy różnobarwne, w łąki i pola szmaragdowe, w lazur nieba, czuł śmierć pełzającą ku niemu zdradziecko i kręcącą się z świstem złowrogim w piasku, pod postacią kartacza. Gdy odzyskał był przytomność w ambulansie, rozkwitł nagle w jego duszy kwiat przepiękny miłości wiecznej, miłości, nie mającej nic wspólnego z ziemskiemi namiętnościami, jakby już był zrzucił z ramion ciężkie brzemię życia doczesnego. Wtedy po raz pierwszy przestał się bać śmierci. Czemże bo jest miłość wieczna? Oderwaniem serca od wszystkiego i wszystkich, co nas jeszcze wiążą z tym płaczu padołem. Patrzał najobojętniej na swój rychły koniec powtarzając w duchu:
— Tem lepiej!
Po tej nocy jednak, spędzonej w majaczeniach gorączkowych, gdy zjawiła się przed nim ta, którą przyzywał całą siłą wyobraźni, gdy przytknęła do jego ręki usta rozpalone, oblewając łzami rzewnemi, serce jego przeniknęła miłość namiętna do jednej kobiety wyłącznie, i ta związała go i przykuła na nowo do życia ziem-