Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/11

Ta strona została skorygowana.

— Błogosławieni ci, którzy Mu służą — dodał Egipcyanin. — Patrz, oto i trzeci przybywa.
Obaj zwrócili wzrok ku północy, skąd już całkiem wyraźnie widać było wielbłąda równie białego jak poprzedni i płynącego niby okręt. — Stali w milczeniu aż nowy podróżny przybył, zsiadł i zbliżył się do nich.
— Pokój tobie, mój bracie — rzekł ściskając Indyjczyka.
Mieszkaniec Hindostanu odrzekł: Niechaj się spełnia wola Pana.
Ostatni z podróżnych nie był wcale podobny do swych towarzyszów; budowa jego wątlejsza, cera biała i rozwiane włosy tworzyły jakby aureolę około jego pięknej, wolnej od nakrycia głowy. W gorącem spojrzeniu ciemno-niebieskich oczu błyszczały rozum i odwaga. Również jak tamci bez broni, z pod zwojów fenickiego purpurowego płaszcza, z wielkim udrapowanego wdziękiem, wysuwała się tunika z krótkimi rękawami, wycięta u szyi, zebrana sznurem w pasie, a sięgająca zaledwie kolan. Ręce, nogi i szyję miał obnażone, a chociaż zdawał się liczyć nad lat pięćdziesiąt, nic prócz powagi w obcowaniu nie znamionowało tego wieku, bo dusza i ciało urągały wpływowi czasu. Nie potrzeba mówić, z którego przybywał kraju, bo każdy odgadł w nim napewno Greka.
Gdy ręce nowoprzybyłego opadły z ramion Egipcyanina, tenże rzekł głosem wzruszonym: Pierwszy stanąłem na miejscu przeznaczonem, czuję się więc wybranym na sługę mych braci: oto i namiot rozpięty, chleb do łamania gotowy, pozwólcie, niech czynię mą powinność.
To mówiąc, zaprowadził obu do namiotu, a zdjąwszy sandały z ich nóg, umył je, poczem zwilżył ręce swych gości i obtarł je ręcznikiem.
Gdy tak dopełnił pierwszych praw gościnności, obmył sam siebie i rzekł:
— Pomnijmy, bracia, że pełnimy służbę, do której potrzeba sił; wzmocnijmy więc ciało pożywieniem, a duszę opowiadaniem skąd i po co przybywamy.
— To powiedziawszy, zaprowadził biesiadników na ucztę i posadził tak, że wzajemnie do siebie byli zwróceni. Równocześnie pochyliły