się ku mnie; nareszcie stanęła nad moją głową, tuż u drzwi moich, tak, że jej światło padało mi wyprost na oblicze. Padłem na ziemię i usnąłem, a we śnie słyszałem głos mówiący:
— Gasparze! Wiara twoja zwyciężyła! Bądź błogosławiony! Z dwoma innymi, którzy przyjdą z dalekich krańców ziemi, zobaczycie Tego, który jest obiecany, abyście o Nim świadczyli, gdy będzie potrzeba cudów na potwierdzenie Jego prawdziwości. Wstań, idź, a ufając Duchowi, który cię prowadzić będzie, spotkasz ich.
Wstałem rano a Duch towarzyszył mi wśród blasku światła jaśniejszego nad słońce. Wziąłem moje pustelnicze zapasy, ubrałem się jak dawniej, z tajemnego miejsca wyjąłem skarb, który z sobą niegdyś przyniosłem. Właśnie przejeżdżał okręt, zawołałem nań, zabrał mnie i zawiózł do Antyochii, gdzie kupiłem wielbłąda i przybory do podróży.
Przez ogrody i sady, zdobiące brzegi Orontesu, przybyłem do Emessy, Damaszku, Bostry i Filadelfii, a stamtąd tu dotąd. Oto, bracia, moja historya, niechże teraz posłucham waszej.
Egipcyanin i Indyjczyk spojrzeli po sobie; pierwszy wzniósł ręce, drugi skłonił głowę i rzekł:
— Brat nasz dobrze mówił, oby moje słowa równą były napełnione mądrością.
Tu zamilkł, a po chwili namysłu rzekł:
— Znać mnie będziecie, bracia, pod imieniem Melchiora. Mówię do was językiem jeśli nie najstarszym na świecie, to najdawniej używanym pisemnie — myślę o indyjskim sanskrycie. Urodziłem się w Hindostanie Braminem. Religia ta pozostawiła w duszy mojej dziwną próżnię. Szukałem przeto spokoju i ukojenia w samotności; szedłem wzdłuż Gangesu aż do źródła wód tegoż wśród gór Himalajskich. Tu więc, gdzie pierwotna jeszcze przyroda nęci mędrca samotnością, a wygnańca obietnicą bezpieczeństwa, postanowiłem przebywać tylko z Bogiem i wśród modlitwy i postu oczekiwać śmierci.
Tu znów brakło Melchiorowi głosu, a chude ręce splotły się jak do modlitwy.
Po chwili mówił dalej.
— Pewnej nocy, chodząc w samotności, zawołałem z utęsknieniem: Kiedyż przyjdzie Bóg i wybawi mnie? Czyż jest odkupienie? —