Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

— Powinniby przecież uszanować siwy włos starca! Kto jest ten człowiek? — zapytał Ben-Hur.
— To człowiek mający wielkie znaczenie na pustyni, w pobliżu Moabu; posiada liczne trzody wielbłądów i stada koni, mające się wywodzić od sławnych rumaków Faraonowych; ma godność Szeika a nosi imię Ilderima — odparł Malluch.

Tymczasem woźnica usiłował uspokoić czwórkę, ale napróżno, co Szeika wprawiło w wściekły gniew.
— Niech go porwie Abaddon![1] — krzyczał gniewnie Szeik. — Spieszcie, bieżajcie dzieci! — Słowa te zwracał do towarzyszącego mu orszaku złożonego zapewne z ludzi jego szczepu.
— Słyszycie?! Przecież one tak jak i wy, dzieci pustyni! Chwytajcie je! chwytajcie!
Konie pędziły na oślep.
— Przeklęty Rzymianin! — wołał Szeik, grożąc pięścią.

— Ażaliż nie twierdził, że potrafi je prowadzić! — Klął się na wszystkie swe łacińskie bogi, że będą w jego ręku szybować jak orlęta, a słuchać, jak posłuszne baranki. Przeklęta matka łgarza, która go zwie synem. Co on robi! Przypatrzcie się im, nieporównanym

  1. Abaddon, czyli lucyper, władca szatanów.